Trzyma w napięciu, a rozwiązanie kto jest duchem zaskakuje. Ciekawe są wizualizacje niewyobrażalnego. Zazdroszczę fizykom wizji świata, która dla innych jest niedostępna.
Bohaterzy przekraczają tunelem czasoprzestrzennym, czyli po angielsku wormhole. To taka droga na skuśkę między odległymi światami pojawiającą się dzięki zakrzywieniu czasoprzestrzeni. Na wiki ilustrują to kulą przez którą można się bezpośrednio przedostać ze skwerku przed Uniwersytetu w Tübingen na piaszczyste wybrzeże Bretanii.
Nasz główny bohater Cooper, grany przekonywująco przez Matthew McConaughey, nie dość, że dziarsko przedostał się przez taki tunel bez szwanku, to jeszcze wpadł w czarną dziurę i o dziwo wrócił z niej tryskający wigorem i młodością choć według ziemskiego czasu osiągnął niebanalny wiek 124 lat.
Wszystko to dzięki osobliwości, czyli singularity po angielsku. Osobliwość to taki punkt gdzie przyspieszenie grawitacyjne lub gęstość materii są nieskończone. To właśnie tak się zaczął nasz wszechświat w momencie Wielkiego Wybuchu. Osobliwości znajdują się w środku czarnych dziur.
Nie pojmuję jak Cooper wyrwał się z tej nieskończonej gęstości, bo tego nam nie pokazano. Ważne, że jest happy end. Z tą drobną skazą, że w czasie peregrynacji Coopera naszą ziemię trafił jednak szlag – zakurzyło ją na śmierć. Katastrofizm coraz bardziej dominuje w naszej kulturze – wystarczy porównać peregrynacje mitycznych bohaterów, np Odyseusza – wcale nie skończyły się śmiertelnie zakurzoną Itaką.