Blog Image

Biuro Spraw Beznadziejnych

...

Więc - żebyś w trosce nie żył, więc - żebyś nie żyła w płaczu, przyjdź do mnie, ponury zwierzu, przyjdź, nocy, targana rozpaczą ...

Dla Ani na 40 urodziny

Piosenki Posted on Tue, February 20, 2018 23:30:36

Guantanamera
Jasna cholera! Skończyła 40 tera. Minęła era, młodości minęła era.
Alla får flera, trots att det pest är, kolera. Ania får flera än 40, pest och kolera.
La Cucaracha
Ania är 40, Ania är 40
Varför gick det nu så fort!
Här är Gud skuldfri, här är Gud skuldfri
Hen finns ej på Anjas ort.
La Bamba
Alla festar med Anja, alla festar med Anja
Hon blir så gammal får tröstas med sprit (2gger)
Arriba, y arriba (4gger)
Grip drinken här (3gger)
Alla festar med Anja, alla festar med Anja
En gammal tant (3gger)



Wiwa Mehiko!

Sprawozdania Posted on Tue, February 20, 2018 15:53:01

Cozumel to wysepka u północnych wybrzeży Jukatanu, niedaleko Cancun. Mieszkaliśmy prawie na trasie lądowania samolotów, co sprawiało mnie niesamowitą frajdę, bo tak z bliska jeszcze nie oglądałam lądowań. Jeśli chodzi o decybele, to nic w porównaniu z tym jak odezwała się Julka, lub jej braciszek Maks. Nasza willa zaraz nad napisem.

23 stycznia
Janusze zameldowali się z taksówką u nas ok. 5 rano. Na lotnisku sprawdzają dokładnie moją czerwoną piersiówkę. Ania jest zaskoczona kiedy wlewam zawartość do kawy – sądziła że to perfumy, a to orzechówka.

Lecimy do Cancun przez DDR, po to żeby się przelecieć największym samolotem świata Airbus 380, czyli lot do US do Houston. Jeszcze nie biorą odcisków palców u nóg, poza tym wszystkie, dwa razy, najpierw w maszynie a potem urzędnik. Potem cło i następny formularz, potem trzeba odebrać swój bagaż i osobiście go oddać w dalszą podróż, choć jest już nadany do Cancun. Wózek małej Julki nie zmieścił się w normalnej paszczy rentgena bagażu. Na lotnisku w Cancun Marcus anonsuje: Houston we have a problem – wózek został w Houston. Formalności trwają, wszyscy u kresu wytrzymałości, Maks powtarza po zdenerwowanym tatusiu: musimy wreszcie wydostać się z tego pieprzonego lotniska.

24 stycznia
Zwiedzamy Cancun z miejskiego autobusu, który przemierza całą mierzeję z wspaniałymi plażami i hotelami po jednej stronie a po drugiej ostrzeżenia przed krokodylami. Godne polecenia – koszt 15 koron.

25 stycznia
Wózek jeszcze nie dotarł na lotnisko. Z Julka na rękach ruszamy dalej do Playa del Carmen skąd bierzemy prom na Cozumel. I tu miła niespodzianka: trzech facetów gra tak że porywają do tańca jak Santana, ale nie wolno się ruszać, bo za bardzo huśta. A muzycy utrzymują pion!

Na nadbrzeżu nareszcie wita nas Maciuś, i tylko 10 minut taksówką i już witamy dzieci i Krystynę. Dom jak marzenie, na zachód i z własnym morzem, co prawda po schodkach, nie ma plaży dla dzieci, ale wystarcza im basenik.

W sąsiedztwie marina – na spacerach z dziećmi iguany za każdym krzakiem, koty, psy.
Wieczorami margherita, caperinha, cuba libre, oraz po prostu whisky. Potem jezioro łabędzie w wykonaniu tria Janusz z Jagodą i Elą. A w największe święto czyli 40 urodziny Ani, występują Mariachi, duzi i mali. Co śpiewali można sprawdzić we wpisie Piosenki.6 lutego znowu historyczne wydarzenie, choć tym razem bez Mariachi – ciężka rakieta nośna Falcon Heavy wyniosła na orbitę pojazd kosmiczny z Teslą Roadster i manekinem w stroju kosmonauty. Żal mi że Maciek nie mógł się zbliżyć na tyle do przylądka Canaveral żeby własnymi oczami zobaczyć to historyczne wydarzenie.
Byliśmy za to w historycznych ruinach Tulum, co wymagało wysiłku, bo dzieci się nosiło w upale. były tam też słodkie szopy potem był karnawał w Cozumel, ponoć tradycyjnie od 140 lat obchodzony prawie tak hucznie jak w Rio, w feerii kolorów
i piór
Cozumel to przystań największych statków pasażerskich, np ten 20-to piętrowiec. Zawija tam 1100 takich statków rocznie.
Przyszło się pożegnać z Maćkami, którzy wyjechali tydzień wcześniej
Potem trochę odpoczynku w baseniku. Szczególnie, że kuracja brzuszka po rybce zlecona przez brata – coca cola z rumem – sprawiła, że oglądałam sedes z bliska.
no i zbieramy się do powrotu. Wylot z Cancun
Przylot do Houston
No i już na lotnisku w Landvetter



Wilno styczeń 2018

Chorus Posted on Tue, February 20, 2018 15:02:07

18 stycznia

Pociągiem z lotniska na dworzec główny. Marcin zauroczył konduktorkę więc jedziemy na gapę. Na dworcu dziewczyny zauroczyły strażników którzy wyprowadzili nas z zaułka na mostek wiodący do hotelu Rummis. Tam pani Stanisława wita nas sękaczem i herbatką z avec, czyli trzema dziewiątkami o mocy 40 stopni. Nasz pokoj jest jak w akademiku studenckim, toteż utrzymujemy tam zawsze przyjemny bałagan.


19 stycznia

Rankiem wyruszamy autobusem zaśnieżoną drogą do Czarnego Boru. Tam piękny stary drewniany budynek z czanych bali szkołu polskiej z okresu międzywojennego (międzywojenny to z mojej perspektywy – dla tamtejszych Polaków przedwojenny, bo im ta wojna nie skończyła się Polską tylko CPPP). W tej szkole im. Urszuli Ledóchowskiej, czas jakby się zatrzymał. Pan dyrektor 24 sztuki kobiet bucha w mankiet, grzeczne dzieci witają nas śmiałym i donośnym Dzień Dobry – aż łza się w oku kręci. Ujmująca jest ich serdeczność. Dzięki temu śpiewa się nam fantastycznie. Wojtek zaskakuje nas własną kompozycją do świetnego wiersza.

Po królewskim przyjęciu w szkole wracamy na królewskie przyjęcie z okazji urodzin Majki i wigilii moich urodzin. Huczna zabawa, dominują kobiety, więc rzucam hasło żeby nieliczni panowie zrobili nam pokaz typu chippendale. Tworzy to zgrzyt, powstaje osobna sala balowa z kółkiem różańcowym, które uważa, że pokazanie kilku centymetrów kalesonów grozi zawałem. Tańczymy do klezmerskiej muzyki spożywając kilkanaście butelek!!! Nad ranem do naszego pokoju w akademiku wracają Dominika i Marta, ta druga głośno. Na moje SHUT UP! Marta deklaruje że się ze mną rozwiedzie.

20 stycznia

W moje urodziny nie udało mi się dotrzeć na śniadanie, ale Sto lat odśpiewano mi i tak, już na zewnątrz hotelu przed wyjściem na wycieczkę po Wilnie. Pani przewodniczka ma bogatą wiedzę historyczną, którą chce się z nami wpełni podzielić. Dowiedziałam się np, że Jadwiga Andegaweńska zanim się zdecydowała na Jagiełłę, kazała posłowi dokładnie sprawdzić wyposażenie przyszłego męża nago. Jednak gdziś po ok 50% nasycania się wiedzą ok. 50% chórzystek z przemoczonymi butami ucieka na herbatkę. Reszta dociera do nas na wspólne zeppeliny i grzaniec. Wracamy przez bazar gdzie hitem okazują się wkładki do butów z karakułów i ciepłe skarpetki – w Wilnie prawdziwa zima. Ale jajo!

Wieczorem opera Belliniego Monteki i Capuletti. Imponujący budynek opery z 1972 roku! Za komuny też można było dobrze budować. Obszerny, akustyka świetna, wyłożony tropikalnym drewnem, dbałość o szczegóły, np wspaniałe żyrandole w stylu lat 70 dodają blichtru foyer. Artyści zachwycają, nie tylko głosem o światowej jakości, ale też są zgrabni, ani jednej szafy – Julia to nie tłusty sopran tylko wiotka dziewczyna – potrafi śpiewać balansując na krawędzi umywalki (nie wiem czemu jej tak kazano). Chór męski fenomenalny – nasuwa trochę skojarzenia chórów u Verdiego.

21 stycznia

Koncert w kościele pod Wilnem. Wierni ofutrzeni nie bez powodu – kościołów się nie ogrzewa. Para bucha z ust, przytupujemy, grzejemy się trochę przy miniaturowym słoneczku organistki. Nasze śpiewanie wierni przyjmują wręcz entuzjastycznie co trochę rozgrzewa, chętnie jednak udajemy się na herbatkę na plebanii. Przy wyjściu zapytałam kilku parafian czy im nie zimno w kościele, na co zareagowali zdziwionym pytaniem: “To u was grzeją? Nas tylko ksiądz zagrzewa ciepłymi słowami”. Kiedy poznajemy księdza bliżej na herbatce rozumiemy że potrafi rozgrzać atmosferę – jest błyskotliwy, dowcipny i przemiły. Żegna nas błogosławieństwem i słowami żeby nie trzeba się było uciekać do opieki boskiej w czasie lotu.

Rzeczywiście nie trzeba było, lot spokojny, no i koniec. Rozjeżdżamy się. Marta z Robertem odwożą Wojtka i duet Marcin Dominik, wspominając poprzednią podróż w ciepłe kraje, czyli Hawaje, czyli wyspy, na oceanie. Ja od razu przygotowuję się do następnego lotu – do Houston, a stamtąd może pociągiem do Cancun.

Koniec i bomba a kto nie był ten trąba!