18 stycznia

Pociągiem z lotniska na dworzec główny. Marcin zauroczył konduktorkę więc jedziemy na gapę. Na dworcu dziewczyny zauroczyły strażników którzy wyprowadzili nas z zaułka na mostek wiodący do hotelu Rummis. Tam pani Stanisława wita nas sękaczem i herbatką z avec, czyli trzema dziewiątkami o mocy 40 stopni. Nasz pokoj jest jak w akademiku studenckim, toteż utrzymujemy tam zawsze przyjemny bałagan.


19 stycznia

Rankiem wyruszamy autobusem zaśnieżoną drogą do Czarnego Boru. Tam piękny stary drewniany budynek z czanych bali szkołu polskiej z okresu międzywojennego (międzywojenny to z mojej perspektywy – dla tamtejszych Polaków przedwojenny, bo im ta wojna nie skończyła się Polską tylko CPPP). W tej szkole im. Urszuli Ledóchowskiej, czas jakby się zatrzymał. Pan dyrektor 24 sztuki kobiet bucha w mankiet, grzeczne dzieci witają nas śmiałym i donośnym Dzień Dobry – aż łza się w oku kręci. Ujmująca jest ich serdeczność. Dzięki temu śpiewa się nam fantastycznie. Wojtek zaskakuje nas własną kompozycją do świetnego wiersza.

Po królewskim przyjęciu w szkole wracamy na królewskie przyjęcie z okazji urodzin Majki i wigilii moich urodzin. Huczna zabawa, dominują kobiety, więc rzucam hasło żeby nieliczni panowie zrobili nam pokaz typu chippendale. Tworzy to zgrzyt, powstaje osobna sala balowa z kółkiem różańcowym, które uważa, że pokazanie kilku centymetrów kalesonów grozi zawałem. Tańczymy do klezmerskiej muzyki spożywając kilkanaście butelek!!! Nad ranem do naszego pokoju w akademiku wracają Dominika i Marta, ta druga głośno. Na moje SHUT UP! Marta deklaruje że się ze mną rozwiedzie.

20 stycznia

W moje urodziny nie udało mi się dotrzeć na śniadanie, ale Sto lat odśpiewano mi i tak, już na zewnątrz hotelu przed wyjściem na wycieczkę po Wilnie. Pani przewodniczka ma bogatą wiedzę historyczną, którą chce się z nami wpełni podzielić. Dowiedziałam się np, że Jadwiga Andegaweńska zanim się zdecydowała na Jagiełłę, kazała posłowi dokładnie sprawdzić wyposażenie przyszłego męża nago. Jednak gdziś po ok 50% nasycania się wiedzą ok. 50% chórzystek z przemoczonymi butami ucieka na herbatkę. Reszta dociera do nas na wspólne zeppeliny i grzaniec. Wracamy przez bazar gdzie hitem okazują się wkładki do butów z karakułów i ciepłe skarpetki – w Wilnie prawdziwa zima. Ale jajo!

Wieczorem opera Belliniego Monteki i Capuletti. Imponujący budynek opery z 1972 roku! Za komuny też można było dobrze budować. Obszerny, akustyka świetna, wyłożony tropikalnym drewnem, dbałość o szczegóły, np wspaniałe żyrandole w stylu lat 70 dodają blichtru foyer. Artyści zachwycają, nie tylko głosem o światowej jakości, ale też są zgrabni, ani jednej szafy – Julia to nie tłusty sopran tylko wiotka dziewczyna – potrafi śpiewać balansując na krawędzi umywalki (nie wiem czemu jej tak kazano). Chór męski fenomenalny – nasuwa trochę skojarzenia chórów u Verdiego.

21 stycznia

Koncert w kościele pod Wilnem. Wierni ofutrzeni nie bez powodu – kościołów się nie ogrzewa. Para bucha z ust, przytupujemy, grzejemy się trochę przy miniaturowym słoneczku organistki. Nasze śpiewanie wierni przyjmują wręcz entuzjastycznie co trochę rozgrzewa, chętnie jednak udajemy się na herbatkę na plebanii. Przy wyjściu zapytałam kilku parafian czy im nie zimno w kościele, na co zareagowali zdziwionym pytaniem: “To u was grzeją? Nas tylko ksiądz zagrzewa ciepłymi słowami”. Kiedy poznajemy księdza bliżej na herbatce rozumiemy że potrafi rozgrzać atmosferę – jest błyskotliwy, dowcipny i przemiły. Żegna nas błogosławieństwem i słowami żeby nie trzeba się było uciekać do opieki boskiej w czasie lotu.

Rzeczywiście nie trzeba było, lot spokojny, no i koniec. Rozjeżdżamy się. Marta z Robertem odwożą Wojtka i duet Marcin Dominik, wspominając poprzednią podróż w ciepłe kraje, czyli Hawaje, czyli wyspy, na oceanie. Ja od razu przygotowuję się do następnego lotu – do Houston, a stamtąd może pociągiem do Cancun.

Koniec i bomba a kto nie był ten trąba!