Było jak zwykle dziko. W imię oksytocyny wszyscy się macali. A ten z lewej skręcił sobie noge, koleżanka obok niego terroryzowała w miły sposób lokatorów do tańca, a Krysia miała na sobie autentyczny lateks.

Danusia dostała w prezencie od Marty pulowerek oraz kilka razów specjalnym biczem do wywolywania oksytocyny, oprócz tego po róży od każdej aktorki kabaretu, który tym razem nie tylko był beznadziejny, był beznadziejnie zapluty (bo się nie nauczył tekstu – NIGDY WIĘCEJ!).

Atmoferę jak zwykle stworzyły Górale – do nich doczepiło się trochę ceprów i tak się wszyscy darli, że moi goście maratonu goteborskiego poprosili, żeby jak przyjadą na przyszły rok też urządzić takie garden party.