To jest chyba najbardziej znowojorczone miasto Europy. W zasadzie tak często jak słyszy się tam hiszpański czy kataloński, słyszy się obce języki: oprócz chyba wszystkich europejskich dużo chińskiego i hindi, trochę japońskiego, tajskiego, arabskiego, no i romani. Z tymi mam na pieńku, bo mnie okradli. Nieskutecznie.
Jak przystało na turystę idę z półotwartym koszykiem bo co chwilę wyciągam mapę i sprawdzam z rzeczywistością. Gapię się na szyld z nazwą placy gdy czuję jakieś szarpnięcie koszykiem. Odruchowo sprawdzam czy nadal mam portfel. Nie mam. Rozglądam się i widzę młodego mężczyznę, który mnie tuż minął. Nie ma niczego w rękach, a kurteczkę ma kusą bez kieszeni. Na moje pytanie czy nie widział, czy kogoś kto wyjął mój portfel wzrusza ramionami, ale widzę po minie, że coś jest nie tak. Trzy młode dziewczyny, które szły za mną skręcają w uliczkę przy placu. Zrywam się i biegnę za nimi. Doganiam. Odwracają się, jedna wyciąga mój portfel i mówi, że znalazła właśnie na ulicy. Oddaje, sprawdzam wszystko jest. Szybka refleksja: co robić? Biorę portfel i znikam z ciasnego zaułku. Czuję, że powinno się jakoś zareagować, ale jak? Te cygańskie grupy działają tak. On wyciąga portfel i rzuca na ulicę, a one podnoszą. W zasadzie nikt nie jest winien, on mnie potrącił i portfel mi wypadł a one tylko znalazły.
Policja hiszpańska ponoć ma najlepsze wyniki w Europie w okiełznywaniu przestępców. A w Barcelonie jest tego dużo – byłam tam tylko 4 dni – 2 z moich śniadań w narożnej kafejce urozmaiciła policja. Raz do mojego rannego soczku miałam trzech w kajdankach i pół tuzina policyjnych samochodów, drugi raz policja zablokowała ulicę, a strażacy kogoś wyciągali z rudery sąsiadującej z moim luksusowym mieszkaniem. Jak widać na zdjęciu akcja ratunkowa toczy się przy minimalnym zainteresowaniu tłumu – przyzwyczajeni.
Dla wrażliwych uszu jest tu i raj i piekło. Wszędzie jest jazgot, jeśli nie pojazdów to zgiełk głośnych rozmów. Pamiętam jak Marek dziwił się w Andaluzji: o czym ci Hiszpanie tyle gadają. Jednak kiedy wejdzie się w zaułki starego miasta, szczególnie koło placu katedralnego, rozlegają się koncerty godne najlepszych sal. Starszy pan z Włoch staje sobie i śpiewa pięknie arie operowe, gitarzysta klasy prawie Narciso Yepesa, nie mówiąc o brazylijczykach śpiewających sambę! Główna paradna ulica to La Rambla – tam produkują się wszystkie możliwe fachy, również bez głowy.
Przyjechałam w dniu el Classico kiedy nawet psy nosza koszulki Barca. Oglądałam mecz z pijakami w barze na rogu, spać nie szło. Wygraliśmy! Jak zwykle przy walnym udziale Massi.
Zwiedzanie najlepiej zacząć od spojrzenia z góry. Chciałam pojechać kolejką linową zawieszoną od plaży do szczytu w parku Montjuic, ale po odstaniu ok. pół godziny w kolejce zamknieto nam przed nosem, bo był za mocny wiatr. Wyjechałam więc kolejką linową do zamku w parku Montjuic z centrum miasta.
Warty przeżycia jest balet fontan u podnóża Pałacu Narodowego. Są tu tuziny niewiarygodnych cudów architektury, a najwspanialsze to te stworzone wg projektu i pod nadzorem Antoniego Gaudi. Promotor jego dyplomu powiedział, że nie jest pewny czy daje dyplom geniuszowi czy szaleńcowi. Gaudi poświęcił się całkowicie swojej twórczości. Dla nadzorowania projektu swojego życia – świątynii Św. Rodziny, przeniósł tam swoje mieszkanie. Ten kościół jest w budowie od 1886, a skończony zostanie może w 2026, co można uznać za sukces, bo jak obliczono budowa przy użyciu technologii dostępnej za życia Gaudi trwałaby 400 lat. Gaudi zginął pod kołami omnibusu w 1926 (niecałe dwa miesiące przed urodzeniem mojej Matki). Wystarczy porównać go ze współczesnymi mu wyśmienitymi dziełami architektonicznymi w Barcalonie lub naśladowcami (Hunderwasser w Wiedniu), żeby docenić jego geniusz. Gaudi byłby niczym gdyby nie jego bogaty sponsor Guell. Ponoć kiedyś Gaudi do niego powiedział, że wydaje mu się, że tylko oni dwoje lubią tą architekturę. Na to Guell “Ja nie lubię twojej architektury, ja ją doceniam”. W bazylice Świętej Rodziny mam takie samo uczucie, ale w domu Mila chętnie bym chciała mieszkać.