To jedna z wysp karaibskich. Rdzennej ludności, czyli karibów (z wyglądu indianie) prawie tu nie ma – na wszystkich wyspach jest ich max 10%. Dominuje czarna karnacja – potomkowie importowanych tu z Afryki niewolników. Tubylcy są bardzo życzliwi, również dla turystów. Wśród przybylców tubylców są emeryci z Ameryki Płn, Stanów i Kanady, np kanadyjczyk Randy. Ma 70 lat. Kiedy wysiadł tu na lotnisku 25 lat temu poczuł że to jego miejsce na ziemi i przyjechał tu na emeryturę. Mieszka w willi na grzbiecie jednej z gór okalających Castries, stolicę tego niezależnego Miniaturowego kraju w brytyjskim Commonwealth. Randy spotkałam w barze z bilardem gdzie przyszedł z czarnym kolegą. Mieli ze sobą futerały które wyglądały tak jakby kryły broń. Rzeczywiście, była w nich broń sportowa czyli kije bilardowe. Skręcili je, założyli po profesjonalnej trzypalcowej mitence i zaproponowali mnie i mojej towarzyszce Emilii partię pools. No cóż przegrałam z kretesem, ale uważam że to świetny sport dla emeryta.
Wszystko tu małowymiarowe, np piętrowy budynek parlamentu
Są działające budki telefoniczne
Są to wyspy wulkaniczne i można wjechać do centrum krateru wulkanu nadzorowanego z Trynidadu. Paruje tam z dziur siarka i wiadomo, że jak tylko przestanie to należy szybko zwiać, podobnie jak czynią to ptaki i inne zwierzęta. Świadczy to bowiem o zaczopowaniu i tworzeniu się pod ziemią ciśnienia i rychłego wybuchu. Są tu błota odmładzające, napapraliśmy się mocno, odmłodziły nas – bawiliśmy się jak dzieci.