Zaczęło się od grypy, potem ząb, niedawno kluczyk od samochodu w jeziorze. Teraz wreszcie dentysta wyłuskał mi ten wycior z korzenia. Może to już koniec tej koszmarnej serii?
Kluczyk wylądował w jeziorze, bo się pośliznęłam na pomoście. Zrobiłam piękny wolt, a lądując, przy zderzeniu pupy z pomostem, niestety wypuściłam trzymany w prawej ręce kluczyk od samochodu. Jeśli można taki kawałek plastiku z elektroniką nazwać kluczykiem. Woda miała 14 stopni w porywach, ale ja nawet się nie zawahałam – natychmiast byłam w dezabilu i nurkowałam za tym kawałkiem plastiku. Na próżno, ach na próżno! Jedyną radość miały moje koleżanki z Krakowa, które stojąc ciepło ubrane na brzegu chętnie doradzały jak tylko udało im się opanować rechotanie śmiechem.