Wasza wysłanniczka kulturowa była na balecie nakręconym w 3 wymiarach w teatrze Mariinsky w Petersburgu. Moje wrażenia są dokładnie takie jak przeczytałam w recenzji z 2008 roku w the New Yorker Times: an exercise in balletomania (obsession with dancers rather than with choreography), in ballet mannerism and in circus acrobatics http://www.nytimes.com/2008/04/03/arts/dance/03ball.html. Tancerze z rozpaczy krzesają tyle hołubców w powietrzu, że człowiek się boi że odlecą jak helikopter. Danusia o mało nie zasnęła, a ja ziewałam, szczególnie na pierwszej części.
Balet skomponował francuz Adolphe Adam, ok. pokolenie przed Bizetem. Rzecz dzieje się w Nadrenii w średniowieczu. Jest winobranie, wszyscy świętują. Giselle mieszka w małym domku z matką Berthe. Książe Albrecht Śląski przebrany za wieśniaka Loysa mimo sprzeciwu swego giermka Wilfrida, flirtuje z Gisellą, a ta zakochuje się w nim po uszy. Gajowy Hilarion, który kocha się w Giselli, na próżno ostrzega ją przed obcym mężczyzną. W koncu HIlarion odkrywa przed Gisellą, że Loys jest naprawdę księciem Albrechtem zaręczonym z Bathilde córką księcia Kurlandii. Słabe serce Giselle nie znosi tego strasznego ciosu, Giselle pada martwa.
Drugi akt rozgrywa się na cmentarzu, w świetle księżyca. Starsze panie nic nie widziały przez dwie pary okularów: własne i trójwymiarowe. Szkoda, bo ta część jest piękna, muzyka jest też piękniejsza niż w akcie wśród żywych.
Balet stosuje się niewolniczo do klasycznej szkoły Agrypiny Waganowej. To jest właśnie to co mi przeszkadzało. Oni odtwarzają sztuke, nie tworzą jej na nowo dodając coś od siebie. To jest zupełnie skostniałe. Może byłabym mniej zniesmaczona gdybm kilka tygodni wcześniej nie oglądała Cyrulika sewilskiego z Metropolitan. W ich wykonaniu ta opera o ponad pokolenie starsza od Giselle wibruje życiem. Giselle jest martwa, szczególnie wtedy kiedy jeszcze żyje w pierwszym akcie.